Recenzja filmu

Memoria (2021)
Apichatpong Weerasethakul
Tilda Swinton
Elkin Díaz

Dźwięki stulecia

Weerasethakul zbiera nas w długą, hipnotyzująca wędrówkę. Jest to jednak wspinaczka warta wysiłku – z wysoka widok jest piękny, a pozornie stracony czas staje się czasem odnalezionym.
Dźwięki stulecia
źródło: materialy promocyjne
Wielu reżyserów kina artystycznego, którzy unikalny styl rozwijali w ojczystych krajach i językach, potknęło się przy próbie przeniesienia swojej poetyki na grunt obcej kinematografii, zwłaszcza mając do dyspozycji tamtejsze gwiazdy. Hirokazu Koreeda we Francji nakręcił zaledwie niezłą "Prawdę", daleką od geniuszu jego japońskich dzieł; hiszpańskojęzyczne "Wszyscy wiedzą" Asghara Farhadiego to mętny i nieoglądalny kicz, a nieudany anglojęzyczny debiut Xaviera Dolana, "The Death and Life of John F. Donovan" w zasadzie traktuje się jako niebyły. Apichatpoing Weerasethakul, reżyser dotychczas kręcący wyłącznie w rodzimej Tajlandii, po tajsku i z tamtejszymi aktorami, także w końcu zrealizował film za granicą. Nie popełnił przy tym żadnego błędu i – podobnie jak parę lat temu Grek Yórgos Lánthimos – udowodnił tym samym swoją skrajną, imponującą autorskość oraz talent do bezwzględnego podporządkowywania sobie filmowego tworzywa.


Będącą wielonarodową koprodukcją "Memorię" nakręcono w Kolumbii, a więc na drugiej półkuli; film zawiera dialogi po hiszpańsku i angielsku, a główną rolę zagrała w nim jedna z największych gwiazd światowego kina, Tilda Swinton. Wszystko wydaje się więc inne niż w poprzednich dziełach Tajlandczyka, a jednak zostaje skrzętnie wpisane w wypracowaną stylistykę, która zaskakująco dobrze wpasowuje się w odmienne realia. Zresztą już pobieżne spojrzenia na kadry z "Memorii" dowodzi formalnego pokrewieństwa z jego tajskimi obrazami: ulice i place dużego miasta w strefie tropikalnej, dżungla, szpital, postacie w planach pełnych. Inny kontynent i język nie oznaczają też zmiany w sposobie opowiadania. Reżyser nagrodzonego Złotą Palmą w Cannes "Wujka Boonmee, który potrafi przywoływać swoje wcześniejsze wcielenia" nie rezygnuje ani z długich, statycznych i kontemplatywnych ujęć charakterystycznych dla slow cinema, ani z właściwych dla jego kina oniryzmu, języka subtelnych metafor i zainteresowania metafizyką. Innymi słowy, Weerasethakul pozostał Weerasethakulem i po raz kolejny oferuje nam bezczelnie osobliwe przeżycie kinowe. Część widzów być może zdrzemnie się podczas seansu, część uzna film za pretensjonalny, nużący, niedorzeczny, czy wręcz stratę czasu, ale ci, którzy podejmą wyzwanie artysty i podążą za jego opowieścią, opuszczą kino zrelaksowani z głową pełną głębokich przemyśleń na temat pamiętania, przemijania oraz relacji między naturą a cywilizacją.

"Memoria" rozpoczyna się od tajemniczego huku budzącego z nocnego snu Jessikę (Swinton), brytyjską botaniczkę mieszkającą w Medellín, która przyjechała do Bogoty, by odwiedzić chorą siostrę. Enigmatyczny i przeszywający łomot nawiedza ją coraz częściej, ale nikt prócz niej go nie słyszy. Jessica, odwiedzając rozmaite miejsca i ludzi w stolicy Kolumbii, stara się odkryć pochodzenia powracającego dźwięku, a owo quasi śledztwo kieruje ją w stronę amazońskiej dżungli. Weerasethakul luźno i przekornie korzysta z gatunkowych tropów filmu detektywistycznego, (anty)kryminału i horroru, jednak jakiekolwiek fabularne wprowadzenie nijak ma się do jądra filmu, które jest równie widmowe i nieuchwytne, co wspomniany odgłos. Możemy bowiem zastanawiać się, co oznacza pojawiający się znikąd huk – to ostrzeżenie czy zakodowany sygnał dla bohaterki? Pochodzi on "z wnętrza ziemi" – jak opisuje go Jessica – czy spoza planety?


Świat przedstawiony pełen jest tu pęknięć i przesunięć oscylujących wokół pamięci, czasu i śmierci oraz ich transcendentnego splotu. Bohaterka, która sama zdaje się trwać w bezczasie, spotyka na swojej drodze mężczyznę pamiętającego każdą chwilę i detal ze swojego życia, natomiast jej siostra gubi się w prostych wspomnieniach. Dentysta, który rok temu rzekomo umarł, żyje; z kolei inżynier dźwięku pomagający Brytyjce odtworzyć niepokojący ją hurkot, podobno nigdy nie istniał. Kiedy sprzedawczyni pokazuje protagonistce nowoczesne szafy botaniczne, mówi, że "tam czas się zatrzymuje". Tego samego dnia Jessica miała w ręce liczącą 6 tysięcy lat dziewczęcą czaszkę z dziurą, najpewniej powstałą – jak tłumaczy jej znajoma archeolożka – w wyniku rytuału mającego uwolnić dziecko od nękania przez złego ducha. I choć "Memoria" przez swoje intelektualne zderzenia znaczeniowe i niespieszne, rytmiczne tempo ściśle związane z sinusoidą feerii dźwięków i ciszy może wydawać się kinem śmiertelnie poważnym, to Weerasethakul jak zawsze nasącza je specyficznym komizmem. Jest to swoisty slow slapstic rozpostarty między absurdem i niezręcznością rodem z filmów Roya Andersona z nutą uroku Jacques'a Tatiego. Widać to choćby w scenie, gdy protagonistka, zmuszona do przerwania odpoczynku, pomaga lekarce przesunąć rząd krzeseł stanowiący prowizoryczne zabezpieczenie jednego ze szpitalnych pomieszczeń; jak się okazuje – kostnicy, do której Jessica z chęcią zajrzy.


Kamera prawie nie spuszcza z oczu odwiedzającej Bogotę botaniczki. Nie znaczy to jednak, że jesteśmy tuż przy bohaterce. Przeciwnie – styl reżysera "Światła stulecia" narzuca znaczny dystans. Twórca znany jest z tego, że w zasadzie nie stosuje zbliżeń ukierunkowujących uwagę widzów – najchętniej ukazuje postacie w planie pełnym lub średnim w statycznych ujęciach. Nawet mając w obsadzie Tildę Swinton, nie decyduje się na ekranową kontemplację jej twarzy. Zatem choć przez znaczną część filmu obserwujemy Jessikę zasłuchaną w rozmaitych dźwiękach lub wpatrzoną w coś, twarz ta nigdy nie wypełnia całego kadru. Gwiazdorskie oblicze nie urasta do rangi podium scenicznego, jak było w wypadku występu Juliette Binoche w "Camille Claudel, 1915" Brunona Dumonta, wcześniej nieangażującego gwiazd do swoich projektów. Nie znaczy to jednak, że Weerasethakul nie wykorzystuje aury otaczającej Swinton. Wpisanie Brytyjki w tę metafizyczną, dekadencką i oniryczną opowieść zwielokrotnia obcość Jessiki w miejscu, do którego przybyła, ale i jej wyjątkowość.

Swinton, o bodaj najelastyczniejszym na świecie emploi i najbardziej różnorodnej filmografii (od Béli Tarra i Dereka Jarmana przez Jima Jarmuscha, Bonga Joon-ho i Wesa Andersona aż po braci Coen i uniwersum Marvela), jawi się jednocześnie jako przeciętna i nie z tej ziemi – doskonałe medium dla postaci nawiedzanej surrealnym hukiem i rozpoczynającej egzystencjalną podróż wzdłuż pływów pamięci świata.

Starając się uchwycić esencję "Memorii" i nakreślić podejmowane przez nią kwestie, trudno nie popaść w banał. Zwłaszcza że z każdą kolejną sceną film staje się coraz bardziej niejednoznaczny, poetycki i symboliczny, a jego epifanie rozsiane są pośród ciszy. Weerasethakul zbiera nas w długą, hipnotyzująca wędrówkę. Jest to jednak wspinaczka warta wysiłku – z wysoka widok jest piękny, a pozornie stracony czas staje się czasem odnalezionym.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Złośliwi powiedzą, że "Memoria" Apichatponga Weerasethakula to film "o wszystkim i o niczym", skłaniając... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones